Wiosenne szkolenie na stopień żeglarza jachtowego

Drukuj
PDF
Wiosenne szkolenie na stopień żeglarza jachtowego


Wiosenne szkolenie rozpoczęło się 23 kwietnia, zaraz po otwarciu sezonu. Kursanci w wieku od 12 do hohoho lat zebrali się w około 15 osobową grupę. Nie znaliśmy się prawie wcale, ale lody zostały szybko przełamane, w końcu żeglarze to jedna rodzina. Początkowo byliśmy lekko stremowani, wszystko nowe, dużo teorii, zajęcia prowadził sam Komandor oraz Bosman - i zapewniam każdego - to robi wrażenie. Locja, węzły, prawo drogi, wiatry, ratownictwo, podstawowe manewry.



Zapału nam nie brakowało i wreszcie zaczęła się część praktyczna: od piórkowania.. Okazało się jak to zwykle bywa, że przełożenie teorii na praktykę nie jest rzeczą ani prostą ani przyjemną, szczególnie jak coś nie wychodzi tak, jakby się chciało. Potem wiosłowanie, fachowo, z komendami. Ręce bolały wszystkich, ale satysfakcja wynagradzała trudy.







Pływanie na silniku okazało się nie takie straszne, chociaż łódka to nie samochód - skręca ciut inaczej. Pilnie słuchaliśmy tego co mówili wykładowcy i po kilku weekendach spędzonych razem nabraliśmy pewności siebie.





Kolejne zajęcia stawały się coraz ciekawsze i przyjemniejsze, tym bardziej, że wreszcie postawiliśmy żagle. Otaklowanie łódki zajmowało nam początkowo troche czasu, ale jak wiadomo trening czyni żeglarza. Nasza wdzięczna łódka szkoleniowa El Bimbo dzielnie znosiła wszelkie pomyłki za nic nie dając się położyć. A trzeba przyznać, że niektórych początkujących żeglarzy wiatr kocha jakby trochę mocniej, a chechlany Neptun podsyła szkwał za szkwałem. Ulubionym naszym manewrem stał się "człowiek za burtą", wyrzucany przez Bosmana w najmniej spodziewanych momentach, czyli dokładnie tak, jak to w życiu bywa. Okazało się, że niektórzy są stworzeni do "bycia Okiem" i doskonale im to wychodzi (tu ucałowania dla naszego serdecznego kolegi). Do kei dochodzimy już wszyscy "na jajo", no chyba, że kręci wiatrem co niestety na naszym akwenie jest zjawiskiem nader częstym.







Kolejne zajęcia - Bosman pokazuje nam węzły, łącznie z tym, który sam wymyślił. Ha, wszystkoo wydawało się proste. Dobrze, że naszego Bosmana cechuje niezwykła cierpliwość, bo nawet najdzielniejsi kursanci mieli problemy z wyblinką wiązaną na poler. Z ręki jakby łatwiej..



Szło nam coraz lepiej i jak to zwykle bywa nadszedł czas na nabranie pokory i szacunku do łodzi, wody i wiatru. Niebawem dowiedzieliśmy się czym grozi "niekontrolowana rufa", szczególnie na Omedze. Co prawda dzięki fachowemu nadzorowi Bosmana nie skąpaliśmy się, ale było ostro. W miarę upływu czasu każdy z nas miał już na koncie parę mniej lub bardziej udanych manewrów, nieliczni zasłużyli nawet na pochwałę z ust samego Komandora Leona i Bosmana Grześka. Kilka osób wstąpiło w szeregi klubu, niektórzy mają już nawet zaplanowane rejsy mazurskie.



Zmęczenie dawało się we znaki, ale po prawie dwu miesięcznym szkoleniu wszyscy zaliczyliśmy teoretyczny i praktyczny egzamin wewnętrzny. Teraz czekamy na zatwierdzenie nowych przepisów i egzamin państwowy, który w wyniku opóĽnień wynikajacych z opieszałości władz najwyższych
najprawdopodobniej odbędzie się we wrześniu.

J.

Login